Kto z Was jest szefem? Ja jestem sama sobie szefem, ale dążę do tego by być także szefem dla innych. Jutro wypada Dzień Szefa (16 października), w związku z tym pojawił się dzisiejszy post.
Jeżeli macie szefów, albo tak jak ja sami sobie jesteście szefem, to co Waszym zdaniem w szefowaniu jest najtrudniejsze?
Moim zdaniem ogarnięcie wszystkiego naraz, wszystkich spraw, pracowników, klientów (szczególnie jak na początku działa się w pojedynkę lub w niewielkim gronie). Potrzeba do tego logistycznego umysłu, dużo cierpliwości, aby nie wybuchnąć jak przesyt informacji i spraw się skumuluje. Potrzeba dużo siły, determinacji i szybkiego stawania na nogach po załamaniach i porażkach.
Moja droga w szefowaniu samej sobie jest strasznie trudna. Nie mam szczęścia do ludzi i to mnie ściąga w dół.
Kiedy już wydaje mi się, że jestem na dobrej drodze, że poznaje ludzi, którzy są tacy jak ja,, którzy okażą się pełni energii i otwartości na świat, to się okazuje, że znowu zostaje sama i wcale nie można na nich polegać.
Jestem sama sobie szefem, bo tak jak ostatnio pisałam nie znoszę ograniczeń. Ograniczenia w tym roku mam ogromne i są one związane głównie z pieniędzmi. Brak pieniędzy w biznesie i życiu strasznie osłabia - rozwój, determinacje, szybsze zwiększenie zysków. Przez to, że jestem sama, muszę zarobić na swój własny dom, na codzienne życie, na opłaty biznesowe i jeszcze na rozwój marek, z czego łącznie wychodzi porządnych prawie 10 tysięcy złotych na jedną osobę miesięcznie. Dzień ma tylko 24 godziny. Na mojej głowie jest masa spraw, które muszę ogarnąć sama i nawet jak chciałabym, aby ktoś mi pomógł, to każdy traktuje mnie za "silną kobietę", która przecież "sobie poradzi". Ostatecznie zostaje ze wszystkim sama i muszę się z tym zmierzyć. Nie jest wcale tak łatwo zarobić taką kwotę kiedy wszyscy wokół przeszkadzają, bo uważają, że te pieniądze spadają z nieba i przychodzą taką lekką ręką. Sama muszę je zarobić by moja firma mogła się rozwijać a nie popadać w długi.
Czy jest to dobre, że muszę się zmagać z tym wszystkim sama? Może i tak, bo czegoś mnie to niby uczy, cale każdego dnia jestem coraz bardziej zmęczona życiem. Chciałabym wreszcie móc na kimś polegać i nie słyszeć słów "ty sobie poradzisz". Mieć zaufanych, lojalnych pracowników. Chciałabym mieć przynajmniej kilku pracowników. Móc ich świadomie i bez stresu zostawić z ich zadaniami, aby chcieli stać się częścią moich marek. Aby im na nich zależało. Abym ja mogła skupić się na wdrażaniu nowych pomysłów, podróżowaniu i rozwoju życia swojego i ich. Zeby mieli świadomość, że praca ze mną to rozwój dla wszystkich, a nie tylko dla właściciela firmy. Zawsze dbałam o ludzi, którzy ze mną współpracowali, dostawali premie, prezenty i wsparcie, na tyle, ile w moim zawodzie byłam w stanie im zapewnić. Teraz zmieniły mi się priorytety, zmienił się zawód i mogłabym proponować więcej, ale ciągle nie mogę przebrnąć przez firmowy start, bo za nogi trzyma mnie przeszłość - mój największy wróg, i rodzina, która nie czuję aby kiedykolwiek mnie dopingowała do robienia czegoś więcej, wyżej, lepiej, tylko wyśmiewała i ograniczała moje marzenia, możliwości i chęć bycia "Panią świata". Chciałabym bowiem móc pracować z każdego miejsca na ziemi, codziennie pokonując nowe kilometry ziemi.
Czas ucieka a ja tkwię w miejscu, gdzie inni chcą abym była, ale nie chce tego ja. Oni się cieszą - że im pomagam, jestem na każde zawołanie, a ja czuję, że zabierają mi kawał życia i nigdy go nie zwrócą. Ze umrę i przez nich nic nie zobaczę, nigdzie nie pojadę, bo taką pętle na mnie rzucają. Jest to straszne, ale walczę jak mogę. Latami, bez skutku, ale próbuje walczyć o swoje życie. Nie ich - moje! Tylko moje! Oni niech żyją jak chcą, ale niech dadzą mi wreszcie żyć! Po mojemu! Bez wtrącania się w to życie! Bez marnowania mi go, bo czuje, że nie będę żyła na tym świecie zbyt długo.
Dzisiaj obejrzałam filmik, który uświadomił mi co czuje w duszy, a co ciągle muszę tłamsić przez swoje środowisko z przeszłości i rodzinę. Kiedy mówię, gdzie bym chciała pojechać czy mieszkać, to w odpowiedzi słyszę - ta i ta osoba tam pojechała, ta i ta osoba mówiła że tam będzie. Nie słyszę - Tak? świetnie! Super! Ale masz ekstra marzenie! Dasz radę! 3-mam za Ciebie kciuki!
Nie, takich słów nigdy nie słyszę. Widzę kpiące miny typu - "ale ma marzenia", "ona, przecież nic jej się jeszcze nie udało", "ona, jasne, przecież ona tylko pracuje". No właśnie tylko ta "ona" pracuję po to by kiedyś nie musieć i jeździć po całym świecie nie myśląc o pieniądzach. Ta ona też ma marzenia. Ta ona też marzy o wielkich rzeczach. Ta ona wie więcej niż Wy, ale milczy, żeby kolejny raz jej nie wyśmiano, nie zakpiono, ale przede wszystkim - nie hamowano jej działań.
Ta "ona" to ja.
Chciałabym mieszkać w innym kraju - jakim, to kiedyś się dowiecie. Nigdy nie widziałam się do końca życia w Polsce. Chciałabym czuć wolność!! Napawać się pięknem świata, bez barier, zahamowań, lęków.
Jechać przed siebie i czerpać radość z istnienia, a nie egzystencji i usługiwania innym.
Ostatnio coś we mnie pękło i odmieniło wszystko.
Odmieniło i ukazało mi to, że nie jestem pisana do pracy biurowej. Już nie! Ale mogę zapewnić ją innym.
Moja droga w szefowaniu samej sobie jest strasznie trudna. Nie mam szczęścia do ludzi i to mnie ściąga w dół.
Kiedy już wydaje mi się, że jestem na dobrej drodze, że poznaje ludzi, którzy są tacy jak ja,, którzy okażą się pełni energii i otwartości na świat, to się okazuje, że znowu zostaje sama i wcale nie można na nich polegać.
Jestem sama sobie szefem, bo tak jak ostatnio pisałam nie znoszę ograniczeń. Ograniczenia w tym roku mam ogromne i są one związane głównie z pieniędzmi. Brak pieniędzy w biznesie i życiu strasznie osłabia - rozwój, determinacje, szybsze zwiększenie zysków. Przez to, że jestem sama, muszę zarobić na swój własny dom, na codzienne życie, na opłaty biznesowe i jeszcze na rozwój marek, z czego łącznie wychodzi porządnych prawie 10 tysięcy złotych na jedną osobę miesięcznie. Dzień ma tylko 24 godziny. Na mojej głowie jest masa spraw, które muszę ogarnąć sama i nawet jak chciałabym, aby ktoś mi pomógł, to każdy traktuje mnie za "silną kobietę", która przecież "sobie poradzi". Ostatecznie zostaje ze wszystkim sama i muszę się z tym zmierzyć. Nie jest wcale tak łatwo zarobić taką kwotę kiedy wszyscy wokół przeszkadzają, bo uważają, że te pieniądze spadają z nieba i przychodzą taką lekką ręką. Sama muszę je zarobić by moja firma mogła się rozwijać a nie popadać w długi.
Czy jest to dobre, że muszę się zmagać z tym wszystkim sama? Może i tak, bo czegoś mnie to niby uczy, cale każdego dnia jestem coraz bardziej zmęczona życiem. Chciałabym wreszcie móc na kimś polegać i nie słyszeć słów "ty sobie poradzisz". Mieć zaufanych, lojalnych pracowników. Chciałabym mieć przynajmniej kilku pracowników. Móc ich świadomie i bez stresu zostawić z ich zadaniami, aby chcieli stać się częścią moich marek. Aby im na nich zależało. Abym ja mogła skupić się na wdrażaniu nowych pomysłów, podróżowaniu i rozwoju życia swojego i ich. Zeby mieli świadomość, że praca ze mną to rozwój dla wszystkich, a nie tylko dla właściciela firmy. Zawsze dbałam o ludzi, którzy ze mną współpracowali, dostawali premie, prezenty i wsparcie, na tyle, ile w moim zawodzie byłam w stanie im zapewnić. Teraz zmieniły mi się priorytety, zmienił się zawód i mogłabym proponować więcej, ale ciągle nie mogę przebrnąć przez firmowy start, bo za nogi trzyma mnie przeszłość - mój największy wróg, i rodzina, która nie czuję aby kiedykolwiek mnie dopingowała do robienia czegoś więcej, wyżej, lepiej, tylko wyśmiewała i ograniczała moje marzenia, możliwości i chęć bycia "Panią świata". Chciałabym bowiem móc pracować z każdego miejsca na ziemi, codziennie pokonując nowe kilometry ziemi.
Czas ucieka a ja tkwię w miejscu, gdzie inni chcą abym była, ale nie chce tego ja. Oni się cieszą - że im pomagam, jestem na każde zawołanie, a ja czuję, że zabierają mi kawał życia i nigdy go nie zwrócą. Ze umrę i przez nich nic nie zobaczę, nigdzie nie pojadę, bo taką pętle na mnie rzucają. Jest to straszne, ale walczę jak mogę. Latami, bez skutku, ale próbuje walczyć o swoje życie. Nie ich - moje! Tylko moje! Oni niech żyją jak chcą, ale niech dadzą mi wreszcie żyć! Po mojemu! Bez wtrącania się w to życie! Bez marnowania mi go, bo czuje, że nie będę żyła na tym świecie zbyt długo.
Dzisiaj obejrzałam filmik, który uświadomił mi co czuje w duszy, a co ciągle muszę tłamsić przez swoje środowisko z przeszłości i rodzinę. Kiedy mówię, gdzie bym chciała pojechać czy mieszkać, to w odpowiedzi słyszę - ta i ta osoba tam pojechała, ta i ta osoba mówiła że tam będzie. Nie słyszę - Tak? świetnie! Super! Ale masz ekstra marzenie! Dasz radę! 3-mam za Ciebie kciuki!
Nie, takich słów nigdy nie słyszę. Widzę kpiące miny typu - "ale ma marzenia", "ona, przecież nic jej się jeszcze nie udało", "ona, jasne, przecież ona tylko pracuje". No właśnie tylko ta "ona" pracuję po to by kiedyś nie musieć i jeździć po całym świecie nie myśląc o pieniądzach. Ta ona też ma marzenia. Ta ona też marzy o wielkich rzeczach. Ta ona wie więcej niż Wy, ale milczy, żeby kolejny raz jej nie wyśmiano, nie zakpiono, ale przede wszystkim - nie hamowano jej działań.
Ta "ona" to ja.
Chciałabym mieszkać w innym kraju - jakim, to kiedyś się dowiecie. Nigdy nie widziałam się do końca życia w Polsce. Chciałabym czuć wolność!! Napawać się pięknem świata, bez barier, zahamowań, lęków.
Jechać przed siebie i czerpać radość z istnienia, a nie egzystencji i usługiwania innym.
Ostatnio coś we mnie pękło i odmieniło wszystko.
Odmieniło i ukazało mi to, że nie jestem pisana do pracy biurowej. Już nie! Ale mogę zapewnić ją innym.
Jesteście sobie szefami? A może szukacie pracy zdalnej i chętnie popracowalibyście ze mną? Jeżeli to czytacie nawet później niż publikacja - zapraszam do kontaktu. Potrzebuje osób do pomocy, które będą chciały zarabiać i tworzyć ze mną coś wyjątkowego.
A jeżeli jesteście sami sobie szefami, to co Was najbardziej w tym szefowaniu ogranicza?
Komentarze
Prześlij komentarz