Kiedy rozpoczynał się nowy rok wiązałam z Nim dużo nadziei,
celów, zawodowego i osobistego rozwoju. Nie przypuszczałam jednak w styczniu,
że część moich zamierzeń skończy się totalną katastrofą, aby przynieść mi
rozwiązania o których marzyłam latami.
W pracy nad sobą pojawiały się lepsze i gorsze momenty,
które były wynikiem przede wszystkim moich spraw zawodowych. Stresujące
sytuacje i natłok zdarzeń niejednokrotnie zaburzał plan dnia, lub niweczył
realizacje zamierzeń, które postawiłam sobie na początku roku. Powodowało to
nieregularność w ćwiczeniach czy posiłkach, ale się nie poddawałam i wracałam
za każdym razem na swoją utartą ścieżkę i do konkretnego postanowienia.
Nie poddawałam się i nie załamywałam.
Wcześniejsze lata nauczyły mnie, że jeżeli coś upada, nie
warto tego ratować na siłę, bo widocznie jest pisane coś innego.
Niejednokrotnie próbowałam coś naprostowywać czy usilnie utrzymywać się przy
konkretnej pracy, zleceniu, ludziach w swoim otoczeniu i nigdy nie kończyło się
to dobrze. Tak naprawdę, skoro coś kulało w relacjach zawodowych i z ludźmi, pokazywało
mi, że to nie jest moja droga. Ja, uparcie nie mogłam tego zrozumieć, naciskałam
na utrzymywanie tych relacji, tłumacząc sobie - to niemożliwe, to nie może się
skończyć.
Działo się tak, bo nie widziałam innego rozwiązania. Innego
rozwiązania w tamtym momencie.
Przyszedł w końcu moment, że odpuściłam. Odpuściłam na tyle,
że postanowiłam – niech się dzieje co chce! Przyjmę wszystko co stawia przede
mną los, bo widzę, że nie uniknę tego co jest mi pisane. Nawet jakbym miała się
szarpać w prawo czy w lewo, to tylko tracę energie, a jeżeli jakieś zlecenie ma
nie wyjść – nie wyjdzie, przyjaźń ma nie przetrwać – nie przetrwa, wspólnicy
nie chcą dojść do konsensusu – nic z tej współpracy nie wyjdzie.
I odpuszczenie rzeczy, ludzi, którzy zaczynali z życia
odchodzić kiedy ja przestałam podtrzymywać te relacje na siłę, były najlepszą
decyzją jaką mogłam podjąć. Zmieniłam
otoczenie, zmieniłam cele, inaczej dojrzałam swoje sprawy osobiste i zawodowe.
Los poukładał się tak, że z pomocą najbliższych w październiku znalazłam się w Warszawie. Miejscu, o który marzyłam latami – aby tu być, żyć i rozwijać swoje wszystkie dotychczasowe umiejętności.
1 października wyruszyłam w podróż życia, ze swoją psinką
Florą i żółwiem Dziubkiem, aby zacząć budować swoje nowe życie w Warszawie.
I może dla jednych, taka przeprowadzka nie jest niczym
spektakularnym, jeżeli dotyczy ona tego samego miasta, bądź nieznacznej
odległości. Znacząca staje się jednak wtedy, kiedy człowiek przenosi swoje
życie na odległość ok. 600km tak jak zrobiłam to ja. Ze Szczecina, prosto do
Warszawy, przemierzyłam podróż samochodem, po brzegi wypełnionym moim
dotychczasowym życiowym dorobkiem. Brak kierowcy w zastępstwie z każdą godziną
powodował moje zmęczenie na trasie, ale czym jest zmęczenie przy świadomości,
że zacznę swoje zupełnie odmienione życie w nowym mieście, nowym mieszkaniu, w
nowych pracach, które będę mogła tu zrealizować i zleceniach, których będę się
mogła podjąć?
Po przyjeździe pierwszy tydzień października odchorowałam
podróż i odespałam wysiłek i zmęczenie. Ale już w drugim tygodniu wyruszyłam z
Florką na podbój Warszawy, aby przywitać tegoroczną jesień i oficjalnie
zadomowić się w mieście.
Pogoda, choć zmienna, nie powodowała Naszej niechęci czy
braku zapału. Chęć i otwartość na zmianę, której dokonałam, wręcz spowodowała,
że przeszłyśmy pół miasta, aby zobaczyć wszystko i czerpać z uroków pogody i
nie tracić życia na jazdę autobusami, tramwajami czy stanie w korkach. Na to
przyjdzie czas, kiedy praca będzie gonić, kiedy zorganizuje zlecenia związane z
moimi umiejętnościami, tu w Warszawie, i będę mogła się dalej rozwijać blogowo,
youtubowo, projektowo czy piśmienniczo. Kiedy będę mogła realizować marzenia,
których w Szczecinie zrealizować mi się nie udało, przez brak perspektyw bądź
osób które chciałyby dokonać czegoś więcej niż przeciętność.
I czy poza euforią rozpoczęcia w taki sposób jesieni wiąże
się coś jeszcze?
Tak, wiąże się - stres – czy sobie poradzę, czy pogodzę
opiekę nad moimi dwoma małymi zwierzakami z codziennym pełnym wyzwań życiem.
Ten stres jednak mija, kiedy przypomnę sobie lata, jak
pracowałam po 18 godzin dziennie, sił brakowało, ale efekty tej pracy były
opłacalne i pozwalały mi na wszystko. Zatem i teraz na wszystko jestem
przygotowana J
Oczywiście na wszystko co dobre i dla mnie najlepsze, ale na każde wyzwanie,
które czeka mnie w Warszawie. Jednego już się takiego podjęłam, ale o tym w
kolejnych postach.
Jeżeli boicie się zmian w swoim życiu, chociaż raz zróbcie
coś co wydaje Wam się nierealne. Tylko w takich momentach człowiek nabiera
siły, energii i doświadczeń, które kształtują osobowość. Coś o tym wiem J Mimo, że lęk i stres
powoduje na początku kołatanie serca, to bez tego kołatania właśnie, życie może
stać zbyt jednostajne.
Ja lubię to kołatanie serca związane ze zmianami, realizacją
nowych zamierzeń czy podjęciem się zadań, których się wcześniej nie robiło. A
Wy? :)
Piszcie śmiało w komentarzach jak Wy przywitaliście jesień w
tym roku. Równie znacząco jak u mnie – zmianą miejsca zamieszkania , czy może
po prostu zmianą koloru włosów, stroju, a może zmianą pracy? Jakich zmian Wy
dokonaliście tej jesieni?
Komentarze
Prześlij komentarz