Zainspirowało mnie to do napisania posta, którego dzisiaj możecie przeczytać.
Na wstępie powiem Wam, że odpowiedzi innych ludzi na jego post próbowały zasugerować mu, że nie w tym rzecz żeby ie mieć trudności, ale żeby umieć także się z nimi zmierzyć.
Nie chce jednak rozpisywać się co do kwestii odpowiedzi, a do moich własnych przemyśleń na jego komentarz, który zobrazował mi, że w obecnych czasach coraz więcej osób myśli tak jak on.
Chciałam napisać - czekasz na porady jak żyć lepiej i osiągnąć sukces, dostajesz odpowiedź na tacy i nie potrafisz zrozumieć. Właśnie to jest porada na wszelkie kłopoty, zmartwienia, osiągnięcie sukcesu - cieszyć się z życia, brać je mniej serio, poczuć w sobie dziecko, przypomnieć sobie swoje marzenia z dzieciństwa, wewnętrzną radość, której nie stłumiło wtedy jeszcze otoczenie, praca, trudne sytuacje. Spojrzeć na siebie jak na dziecko i wykrzesać z siebie właśnie te cechy co miało się kiedyś. Bez myślenia, kto co o Nas powie (jako dziecko jakoś to nikogo nie obchodziło co kto pomyśli kiedy każdy z Nas uczył się chodzić i setki razy upadał, uczył się mówić i kaleczył język, a jak ktoś się z Nas śmiał to śmieliśmy się razem z nim, a nawet nikt nie przejmował się tym, że zrobił kupę w pieluchę i ktoś z dorosłych będzie musiał ją zmienić). Czy w latach dzieciństwa, kiedy wszystko było nowe, świat był taki radosny, taki nieznajomy, tajemniczy, schody były wyzwaniem nie do pokonania, nie mówiąc, że ciężko było samemu wdrapać się na kanapę, ktokolwiek myślał z Was czy Wam coś wypada czy nie? Kto z Was będzie jak myślał? Czy myśleliście wtedy, że Wasze marzenia mogą się nie zrealizować? Myśleliście, że ktoś Was nie polubi, nie pokocha?
Szkoły i środowisko powodowały ubieranie się na ten Nasz naturalny charakter wielu warstw - jak cebula w Shreku :). Maski, pokerowe twarze lub sztuczny uśmiech od ucha do ucha, z oczami bez wyrazu, to pozy, które każdy przybrał na tą wesołą, radosną istotkę jaka się urodziła. Pełną radości i beztroskiego cieszenia się życiem.
W tej chwili każdy szuka recepty na życie, ale tą receptą jest właśnie cieszenie się z drobiazgów, które złożone jak cegła po cegle zbudują dom, ustabilizują życie i przyciągną pozytywnych ludzi wokół, którzy będą akceptować i szanować bezwarunkowo, bo będą dokładnie tacy sami.
Opowiem Wam teraz kilka historii z własnego życia.
Po pierwsze - Jak możecie zobaczyć na wielu moich zdjęciach nie uśmiecham się na nich w pełni. Uśmiech jest dosyć delikatny jak na mnie i wiedzą to Ci, którzy mieli okazje poznać moje żarty i cieszenie się życiem (o czym opowiem w dalszej części tego posta). Dzieję się tak nie z tego powodu, że się nie śmieję, ale z powodu wyrwanego zęba, którego braku po prostu się wstydzę, a na którego odtworzenie muszę najpierw zarobić i stworzyć swój uśmiech jak uśmiech z Hollywood. No niestety, czasami popełnia się błędy wybierając niewłaściwego dentystę i później takie są efekty cudownego marzenia o uśmiechu. Niektórzy nie wstydzą się takich luk po wyrwaniu, a ja wstydzę się bardzo (mimo, że to nie jest jedynka, tylko dalej położony ząb;P) więc nie uśmiechnę się do momentu kiedy ten uśmiech nie będzie znowu normalny. Dlatego rozumiem też wszystkich tych, którzy mają te sam problem, że dali się niewłaściwemu dentyście, który tylko kocha wyrywać zęby. Wiem jakie to męczące się nie uśmiechać :D
A teraz kilka historii z mojego doświadczenia związanego z cieszenia się życiem.
Od zawsze cieszyłam się życiem. Przyjmowałam wszystko co to życie dało. Mimo kilku trudnych momentów, i tak żartowałam, bo zwariowałabym w ciągłym smutku. Najbardziej uśmiech z twarzy zniknął u mnie na dłużej w wieku 13 lat kiedy zmarł mój tato, kiedy na studiach natrafiłam na okropnych ludzi i przy nich nie można było się śmiać, i kiedy osoba, którą uważałam za przyjaciela zdradziła mnie zawodowo i osobiście, a ja poczułam się nie tylko zdradzona, ale i upokorzona, oszukana, obrażona, wykorzystana, i przede wszystkim straciłam po tym całkowicie zaufanie do ludzi.
Każda z tych sytuacji mój szczery dotąd uśmiech zatrzymała na dłużej, przeważnie na 2 lata każde z tych zdarzeń. Oczywiście uśmiechałam się sporadycznie, ale nie uśmiechałam się od wewnątrz jak w innych momentach swojego życia.
Kiedy już przerobiłam sama ze sobą te wszystkie tematy, w reszcie życia starałam się być pogodna i cieszyć się z tego co mam, nawet wtedy kiedy nie miałam tego co chciałam. Zawsze powtarzałam sobie - jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Jednak będąc szczęśliwą, a może raczej pogodną, zderzyłam się kilkakrotnie z dziwnymi zachowaniami ludzi i były one dla mnie tak niepojęte, tak absurdalne i tak ukazujące mi smutnych, zagubionych w życiu ludzi, że wtedy tylko myślałam - dlaczego nie cieszysz się będąc tu i teraz, chwilą, przecież nie wiesz ile będziesz żyć? Wcale możesz nie dożyć starości (ludzie umierają także młodo), a czekasz na coś co cię uszczęśliwi nie wiedząc czy zdążysz się doczekać.
Historia 1
Kiedyś usłyszałam od koleżanki - "Co ty się tak Ania ciągle cieszysz?" To zdanie słyszałam w swoim życiu kilkakrotnie, ale tylko za pierwszym razem mnie tak wcięło w ziemię. Nie miałam pojęcia wtedy co odpowiedzieć. Kiedy słyszałam kolejne razy, po prostu to lekceważyłam, jakbym nie słyszała, bo kiedy ktoś takie pytanie mi zadawał od razu ujawniał mi siebie jako smutną i pesymistyczną osobę, od której muszę zacząć uciekać.
Historia 2
Jestem osobą, która nigdy nie przepadała za alkoholem. Rzadko piję, a jak już piję to musi być to dla mnie smaczny drink, mohito ;) likier smakowy czy coś w tym stylu.
Stąd też na każdej imprezie na jakiej bywałam nie piłam (bo np. przyjeżdżałam samochodem), lub pijałam drinki w małej ilości, żeby mieć pełną świadomość i bawić się pamiętając o wszystkim. Bawiłam się wtedy szczerze i cieszyłam się z tego, że jestem na imprezie nie musząc podpierać się żadnymi używkami czy nałogami.
Kilkakrotnie mówiono wówczas - Ania się tak cieszyła bo się nieźle upiła. Ania, Ty to się upiłaś, bawiłaś się z Nas najlepiej. Mówiono to najczęściej, kiedy akurat nie piłam nic, a pijane osoby podwoziłam samochodem do ich domów. I fakt, bawiłam się wtedy najlepiej, bo obserwowanie pijanych osób, a przede wszystkim słuchanie co mówią, może naprawdę rozbawić do łez :)
Początkowo z takich opinii się broniłam. Później przestałam, bo jak pijanej osobie mówić, że jest się trzeźwym, skoro ona i tak nie będzie pamiętać nic z tej imprezy, z której ja ze zdjęć wychodzę najbardziej uśmiechnięta :)
Historia 3
Jednak kiedy już minął etap szkoły, studiów i dawno funkcjonowałam w swoim biznesie, usłyszałam coś co ponownie wbiło mnie w ziemię. Na imprezie firmowej, która polegała na spotkaniu się ludzi z tej samej branży w jednym miejscu, przy grillu i tym samym spotkanie było otwarciem sezonu branżowego, jak zwykle większa część osób piła. Ja byłam kierowcą, bo miejsce było na tyle odległe od mojego domu, że nie widziałam sensu tułaczki po nocy tylko dlatego, żeby rzekomo miło spędzić czas w gronie osób, z którymi przecież będę miała o czym zawodowo rozmawiać. A skoro prowadziłam, to i niczego nie piłam. Większość osób mocno zakropiła się alkoholem. Kiedy jednak byli jeszcze świadomi od jednego kontrahenta, praktycznie na ucho usłyszałam pytanie - "Ania, paliłaś coś?" Na początku nie zrozumiałam o co mu chodzi, bo przecież papierosów nie palę. Widząc to, uzupełnił swoje zapytanie - "no paliłaś coś albo brałaś, że się tak ciągle śmiejesz?". Wtedy jakby mi ktoś w twarz strzelił. Uważałam człowieka za pogodnego, mądrego, rozmownego, i w tej sekundzie cała moja wizja jego jako osoby pękła. Pomyślałam - "z kim ja się zadaje?". Ania uciekaj stąd, to nie dla Ciebie środowisko, skoro posądzają Cię o dopalacze, bo sami nie potrafią cieszyć się życiem bez nałogów. Biedni, smutni ludzie nie umiejący śmiać się na trzeźwo. Nie umiejący poznawać i przeżywać życia na trzeźwo. Jak oni chcą do czegoś dojść będąc na haju?
I takim sposobem to była moja ostatnia impreza w tym środowisku, a jeszcze w tym samym roku od wszystkich nich się odsunęłam.
Wszystkie te historie są prawdziwe i wszystkie pokazują jak ludzie nie potrafią doceniać i cieszyć się z tego co mają. Uważają, że dopiero jak osiągną miliony, będą cieszyć się życiem, ale rzecz w tym, żeby cieszyć się życiem bez względu na zasobność portfela. Czy do cieszenia się ładną pogodą są potrzebne pieniądze? Czy do czerpania radości z miejsc czy krajobrazów potrzebny jest wysoki status społeczny? Czy aby cieszyć się smakiem, zapachem, obecnością drugiego człowieka, spełnieniem potrzebne są do tego używki? Moim zdaniem odpowiedź jest oczywista - nie!
To dlaczego tak wiele osób nie potrafi się z tego cieszyć? Dlaczego tak dużo osób zazdrości tym, którzy coś osiągnęli, albo hejtuje radość innych tylko dlatego, że nie potrafi dostrzec tych pięknych chwil w maleńkości?
Ostatnio ktoś przypomina mi jak to było cieszyć się ze wszystkiego :) Przypomniał mi, że właśnie taka jestem, byłam i będę, bez względu na sytuacje.
Potrafię cieszyć się drobiazgami, potrafię śmiać się do rozpuku, potrafię cieszyć się, że wstał nowy dzień, że wschodzi słońce, że wieje cudowny ciepły, wiosenny wiatr, że szturchnięcie koleżanki kiedy trzyma bułkę w ręku zawsze skończy się śmiechem, a złamana noga w krześle przy siadaniu będzie wspomnieniem na lata, że ochlapanie przez samochód nie będzie tragedią, a wdepnięcie w kupę będzie znakiem nadchodzącego finansowego szczęścia, że potknięcie się i upadek może być powodem do radości a nie katastrofą, a powiedzenie komuś miłych słów nie będzie oznaką tylko uwielbienia, ale też szacunku i zrozumienia. Nie lubię robić problemów tam gdzie ich nie ma, bo nie są to żadne problemy, i mam nadzieję, że inni też się kiedyś będą w stanie nauczyć, aby brać życie bardziej na wesoło. Wygłupiać się i śmiać, i nie uznawać ciągle, że czegoś nie wypada.
A Ty cieszysz się życiem, czy uważasz, że do tego potrzebne są Ci tylko pieniądze?
Uważasz, że będziesz żyć... no właśnie.. ile lat? Ile lat będziesz czekać na szczęście? :)
Z tą radością z życia bywa u mnie różnie, choć staram się :)
OdpowiedzUsuń