wzloty i upadki - dlaczego ważne?


Mówi się, że po złych chwilach przychodzą dobre, a po dobrych przychodzą złe. Czy tak jest naprawdę, wiedzą to Ci, którzy coś w życiu przerobili i przeszli.

Ja przerobiłam w swoim życiu trochę wzlotów, ale mam wrażenie w ostatnich latach, że upadków przerobiłam dużo więcej. W takich momentach nie boli to, że te upadki się pojawiły - bo zawsze pokazują, że ma się siłę by wstać, tylko te najcięższe w moim przypadku były wynikiem osób trzecich. Mam żal do samej siebie, że w porę nie zareagowałam, że w porę się nie obejrzałam na ludzi wokół mnie, że w porę się nie zabezpieczyłam przed atakiem i przez to wbito mi nóż w plecy, jeszcze dobijając i kopiąc z każdej strony.

Ale mnie nawet to nie zniechęciło do życia po swojemu i do spełnienia swoich marzeń. Karma do tych osób wróci, a ja po prostu podniosłam się i idę dalej. Z obecnej perspektywy, patrząc na wszystko, wiem jedno - cieszę się, że mnie to spotkało, bo przynajmniej pozbyłam się nieprzychylnych ludzi ze swojego otoczenia, którzy do niczego mi nie byli potrzebni, a już na pewno nie do tego, by pozwalać im gasić moje marzenia, które zrealizuje - bez względu na to czy im się to podoba czy nie.

Gdyby nie upadki, nie można byłoby dostrzec wzlotów. Gdyby nie ludzie, którzy gaszą, nie można by było dostrzec ogromu zalet w tych co wzrastają i dopingują innych.

Ostatnio mam dużo przemyśleń na te temat, bo zaczęłam obserwować kogoś, dzięki komu nie tylko mam uśmiech na twarzy (mimo że nie pokazuje żadnych sztucznych, zabawnych czy wymyślonych historii), i dzięki komu poczułam taką motywację i przypływ energii, że w jeden  dzień zrobiłam tak dużo, jak już dawno mi się nie udało. 
Zobaczyłam w tej osobie siebie (tylko w męskim wydaniu), jaką widziałam się od początku i po prostu realnie zobaczyłam, że moja droga życiowa jest realna do spełnienia.

Dlatego teraz wiem, że bez względu na to jaki mam dzień - lepszy czy gorszy, bardziej zapracowany czy mniej, bardziej zmotywowany czy zdemotywowany to wiem jedno - będę tak długo się starać, aż się uda.

I czy upadki były w tym wszystkim potrzebne? Oczywiście.

Kiedyś usłyszałam świetne zdanie (może już nawet o nim wspominałam)  - " ile rzeczy musi runąć, aby powstały nowe. Ile relacji zakończyć, aby dać miejsce nowym". To zdanie pokazuje jak wzloty i upadki są od siebie zależne. 

Nie można bać się ich zmienności, bo są częścią życia. 
Jeżeli są tak duże jak kilka w moim życiu, kiedy po przyjściu do domu upadałam na podłogę z płaczem, albo kiedy skakałam do góry i płakałam ze szczęścia, bo wygrałam ogólnopolską nagrodę i otrzymałam także z tym (wtedy dużą, teraz już małą ;) ) związaną sumę pieniędzy, to mimo tak skrajnych od siebie emocji, wiem jedno - potrafię odnaleźć się w jednym i drugim. Potrafię wytrwać kiedy jest bardzo ciężko i potrafię zachować normalność, kiedy wygrałabym miliony złotych w totka :)

Wzloty i upadki pokazują, że ma się emocję.

Kiedyś, ktoś kogo uważałam za przyjaciela powiedział do mnie: "jesteś zbyt emocjonalna" (kiedy byłam po prostu sobą). Kiedy "przyjaźń" się skończyła, bo okazał się być nielojalnym zdrajcą, wtedy pomyślałam "wolę być emocjonalna i wolę być wśród ludzi, którzy potrafią się wzruszać, cieszyć, płakać, śmiać, niż być wśród tak zimnych, bezuczuciowych osób jak Ty, które niszczą innych. Wolę mieć emocje i czuć, że żyję, niż całe życie uciekać od życia".

Dlatego, jeżeli ktoś Wam powie coś podobnego, będziecie w dołku lub na szczycie, pamiętajcie o jednym - pokazujcie emocjami, że Was to cieszy czy boli - wtedy poznacie siebie, a jednocześnie wasze życie będzie dużo ciekawsze.

Płacz ze szczęścia jest najlepszym uczuciem, które ciężko jest powtórzyć - wiem co mówię :)

Dążcie do tego i nigdy nikogo nie gaście, żeby kiedyś ktoś nie zgasił Was.


Komentarze