Często jest tak, że biznes kojarzy się z powagą, garniturem lub eleganckim ubraniem i sztywnym siedzeniem w biurze.
Ani jednego dnia od kiedy założyłam firmę, po pierwsze nie przesiedziałam w biurze - bo większość swojej pracy wykonałam w domu (chciałabym to kiedyś zmienić, ale na pewno w innej branży niż tej do tej pory), oraz nigdy moje życie nie stało się sztywne, z narzuconymi przez samą siebie sztywnymi ramami ubioru i zachowania.
Wiele błędów popełniłam, po to, aby nie popełniać ich przy kolejnych działalnościach, jednak nigdy biznesu nie traktowałam zbyt poważnie. Poważnie traktowałam tylko chęć życia jako przedsiębiorca, ale nie kwestie już oklepane. Nigdy nie chciałam być jak inni, bo takie życia wydawały mi się monotonne.
Zawsze dążyłam do czegoś więcej. Może po części mnie to zgubiło, może jak zacznie wszystko wychodzić to co chcę, to nie będę miała poczucia zgubienia, ale większych możliwości? Większe możliwości już widzę, chociaż moje usilne działania nie przynoszą oczekiwanych rezultatów, wręcz czuję się tak jakby waliła głową w mur i sama już nie wiem co mam robić. Wiem jedno - będę próbować do skutku.
I gdyby nie to dziecięce podejście, pełne emocji, otwartości na wyzwania, na nowości, na nowe przedsięwzięcia, pewnie nie chciałabym osiągać więcej i więcej, tylko zadowoliłabym się przeciętnością.
Kiedy zakłada się pierwszą firmę i nie jest to spółka dzielona z kimś, zakłada się początkowo dwie kwestie:
1) albo stworzy się z tej jednoosobowej firmy dużą firmę zatrudniającą dziesiątki lub setki ludzi
2) będzie się pracowało w pojedynkę, na własny rachunek, bez nadzorowania kogokolwiek i nadal prowadziło jednoosobową działalność
Ja zakładając firmę zawsze kierowałam się pierwszym punktem, ale wokół siebie miałam ludzi, którzy życzyli mi ciągle pracy w pojedynkę. Nawet moja własna rodzina już po pierwszym miesiącu działalności kiedy firma nic nie zarabiała mówiła - zamknij tą firmę, zamknij tą firmę, zostaw tą pracę. Słuchałam tego przez lata. Wreszcie los spowodował, że wykrakali. Walczyłam o firmę zawzięcie jak lew przez dwa lata, w między czasie tworząc 16 innych marek (o których Wam już wspominałam) będących moimi kołami ratunkowymi, które pozwolą płynnie przejść mi z jednego tematu na drugi. Niestety płynnie to nie było i w pierwszej firmie miała wszystkiego dosyć. Walka o nią skończyła się przegraną. Przez kolejne lata tliło się i nadal tli to co zbudowałam jako pierwsze, ale nie jest to już moim priorytetem, a wręcz jest kulą u nogi i dosyć dużą, unieszczęśliwiającą mnie trudnością. Jednak póki moje pozostałe "koła ratunkowe" i marki nie zaczną przynosić oczekiwanych zysków nie mogę z tego zawodu zrezygnować.
Męczy mnie to strasznie, bo nowe 16 marek, które sypały mi się jak z rękawa i tworzyłam je w pełni szczęścia jak bawiące się dziecko, ciągle czekają na swoje 5 minut, mimo, że już wiele kroków poczyniłam ku temu by istniały.
Sama pracuje, finansuje wszystko sama, a doba ma ograniczoną ilość czasu, jednak nie zamierzam przestać się tym bawić i wyrzucić w kąt jak zepsutą zabawkę.
I czy moje spojrzenie na biznes przez te trudności się zmieniło? Absolutnie nie. Wiem, że stworzę jeszcze to co zawsze chciałam, że będzie pracować dla mnie wiele pozytywnych osób i będę mogła się spełniać.
I czy ten mój biznesowy świat będzie inny? Już jest inny. Trudny, ale inny. I chcę bawić się w biznes każdego dnia, bo kiedy musiałam iść do pracy na etat kiedy nie miałam z czego żyć, okazało się, że nikt nie chce dać mi pracy, bo mam za wysokie kwalifikacje.
Skoro tak, to będę miała jeszcze wyższe :) Aby nigdy nie być od nikogo zależną.
A teraz? Teraz jestem jak dziecko, które raczkuje. Raczkuje we wszystkich nowych tematach, którymi się zajmuje, nikogo nie prosząc o pomoc, nikim się nie wyręczając, ciężko pracując, by moje marki kiedyś były tak znane, że każdy będzie wiedział, że są moje :) Że dałam radę przejść najcięższy okres w życiu i wspięłam się tak wysoko jak mało kto.
Komentarze
Prześlij komentarz