Kilka rzeczy potężnie mi upadło, ale gdyby nie ich upadek nie powstałyby nowe, np. ten blog, czy kanał na youtube, które powstały po to, by nie tylko się z Wami podzielić tym wszystkim co mi się przydarzyło, ale aby komuś kto ma podobnie, pokazać i zainspirować, że nawet z najniższego dołka da się radę wygrzebać.
Nie będzie to ani łatwe, ani przyjemne, nie zajmie to również krótkiej chwili.
Będzie wiele bólu, łez, zawodów, poszukiwania wyjścia z ciężkich sytuacji, zdanie się na innych - najtrudniejsze dla osoby, która zawsze była niezależna - ogrom ograniczeń, wyśmiewania, niekiedy też poniżania, lekceważenia i braku szacunku, krzyków otoczenia, straty znajomych, przyjaciół, świadoma z nich rezygnacja kiedy człowiek dostrzega, że nie widzą kłopotów jakie przechodzimy a uznają się za przyjaciół, brak wsparcia, zrozumienia i po kolei niszczenie się wszystkiego co się budowało latami.
Tak wygląda życie kiedy się upadnie i próbuje się wstać. Wiem co mówię, bo to przerobiłam.
Upadek, który ktoś mi zafundował - nie ja sama - trwał 3 lata, a w 2 lata po tym się podnosiłam. Próba ratowania się przez dwa lata, była najcięższym czasem w moim życiu, o którym praktycznie nikt nie wiedział - po pierwsze dlatego, że nie było się czym chwalić, a ponadto jako zawsze samodzielna i niezależna nie potrafiłam poprosić o pomoc.
Podniesienie się było powolne, ale uświadamiające. Uświadamiające jak chce żyć, do czego dążyłam kiedyś, gdzie to straciłam, dlaczego nie zauważyłam jak niszczono moje dobre imię, uświadamiające, że nie chcę aby moje życie wyglądało tak jak wyglądało.
Stworzyłam wiele nowych ratujących mnie kół ratunkowych, z których nigdy nie zrezygnuje, i te nowe rozwiązania zaczynają cieszyć, kiedy wszystko co stare zawodzi. Dodatkowo nowe zajęcia uświadomiły mi, co stało się ciężarem, a co uszczęśliwia.
Ale czy można to wszystko zapomnieć? Zapomnieć krzywdy, ból, trudne lata?
Można, chociaż nie wszystkie się chce zapomnieć, bo były bardzo pouczającymi lekcjami, z których trzeba wyciągnąć wnioski i nie pozwolić więcej by się powtórzyły.
Kiedy wyjechałam do Warszawy, pojechałam do niej z myślą rozpoczęcia życia na nowo. Odcięcia się od przeszłości, od swojego zawodu, od tych naprawdę kilku bardzo trudnych lat, z którymi za pewne nie każdy by sobie poradził.
Życie trochę te plany zweryfikowało. Odcięłam się od wszystkiego, ale los pokazał mi, że na razie nie mogę odciąć się od zawodu tak jak bardzo bym tego chciała, że muszę znaleźć inny sposób jak go wykonywać, ale nie uczestniczyć w tym w pełni, zostać, ale odsunąć się na tyle ile się da.
Sama, w nowym mieście, bez jakichkolwiek znajomych, stanęłam na nogi i zapomniałam. Wreszcie poczułam, że moje życie dopiero się zaczyna, że dopiero zaczynam się rozkręcać, rozkładam skrzydła i nie chce przeszłości ciągnąć za sobą - tym bardziej, że nie była przyjemna, mimo, że nigdy nikomu krzywdy nie zrobiłam, i jeszcze ludziom aż za bardzo pomagałam, to dostałam taki cios od losu.
Kiedy patrzę teraz jak ktoś zmaga się z przeciwnościami, jak ktoś przeżywa rozstanie, utratę pracy, nie możność znalezienia pracy, brak wsparcia otoczenia, przejmowanie się hejterami, brakiem pieniędzy, brakiem pomysłu na życie, brakiem perspektyw, to myślę sobie, że mi ani przez jedną minutę kiedy byłam najniżej, nie przeszła myśl, że tak będzie zawsze. Nie będzie!
Zawsze powtarzałam sobie - to wszystko dzieje się po coś. Wtedy kompletnie nie wiedziałam po co, a piętrzące się problemy coraz mocniej mnie przygniatały, ale teraz już wiem w pełni po co to wszystko było i nie zamieniłabym tych ciężkich pouczających chwil na nic innego, bo gdyby nie one, żyłabym w życiu tylko pozornie mnie uszczęśliwiającym.
Zawsze powtarzałam sobie - to wszystko dzieje się po coś. Wtedy kompletnie nie wiedziałam po co, a piętrzące się problemy coraz mocniej mnie przygniatały, ale teraz już wiem w pełni po co to wszystko było i nie zamieniłabym tych ciężkich pouczających chwil na nic innego, bo gdyby nie one, żyłabym w życiu tylko pozornie mnie uszczęśliwiającym.
I myślę sobie, że moje 2 lata podnoszenia się trwały jakby było to 50 lat, ale jakby nie patrzeć, to były tylko dwa lata. Trudne, ale uczące, trudne, ale odmieniły całe moje życie, trudne, ale będące początkiem dla mnie szczęśliwszej drogi, trudne ale dające więcej perspektyw, możliwości, podróżowania i życia, które wcześniej stale odkładałam na później.
Kiedy zatem chcecie o czymś zapomnieć - zapomnicie. Czas jest do tego wszystkiego najlepszym lekarstwem, a jeżeli otoczenie, miejsca przypominają Wam kogoś, coś - wyjedźcie na dłużej niż dzień, tydzień czy miesiąc. Jak wrócicie odmienieni sami, miejsca, osoby i rzeczy nie będą już miały takiego znaczenia. Będą tylko albo miłym, albo niemiłym wspomnieniem, które albo zachowacie na pamiątkę, albo wyrzucicie na zawsze.
A czy Wy nie możecie o czymś, kimś zapomnieć? Nie możecie zapomnieć o trudnościach, które spowodowały lawinę innych nieszczęść w Waszym życiu? Śmiało piszcie w komentarzu, jak próbujecie zapomnieć? Jak sobie z Tym radzicie? I przede wszystkim - czy udało Wam się podnieść?
Z czym macie największy problem?
Komentarze
Prześlij komentarz