Kiedyś ją dobrze znałam, znałem ...


Czy po wielu latach życia ktoś powiedział do Was - kiedyś Cię dobrze znałam/znałem?

Chyba każdy z Nas przerabiał podobne słowa. Ale czy na pewno dobrze inni Nas znali?

Gdyby naprawdę Nas znali, relacje trwałyby do dzisiaj, a skoro nie trwają, to znaczy, że wcale Nas tak dobrze nie znali. Po prostu znali, ale bez wstawki "dobrze" lub "bardzo dobrze".


Kiedy chodziliśmy do szkół i uczyliśmy się życia, poczynając od mówienia, liczenia, pisania, poprzez odnalezienie pasji i poczucie czym jest zabawa, skąd każdy z Nas miał wiedzieć dokąd dojdzie? 
Kto z Nas mógł wiedzieć, że brak umiejętności w czymś w okresie dzieciństwa i młodości będzie dla Nas tak dużym wyzwaniem, że postanowimy to zmienić, i w przyszłości braki z dzieciństwa okażą się drogą do Naszego sukcesu - bo tak mocno będziemy nad nimi pracować.


Każdy z Nas się rozwija, każdy z Nas dokonuje zmian, popełnia błędy, a przede wszystkim uczy się żyć. Ja osobiście uważam, że mimo ogromu doświadczeń jakie zabrałam, jeszcze mało się nauczyłam, mało widziałam, mało zrealizowałam. Na tyle mało, by być ciągle głodną tego świata, wiedzy, miejsc i życia.

Kiedy w chwili obecnej ktoś z przeszłości uznałyby, że się nie zmieniłam, to chyba nie dokładnie by patrzył. Zmieniłam się ogromnie i osoby, które to dostrzegają mogą sami ocenić czy włożyłam w to wszystko wysiłek czy zostałam na etapie osoby z lat dziecięcych.



Wiem jedno - po części chciałabym być jak ta mała Ania, ale przez pewien czas utraciłam radość życia i świadomie odsuwałam od siebie wszystkich, by nie pokazać, że sobie z życiem po prostu nie radzę - nie radzę sobie z tymi doświadczeniami, które mnie spotkały. 

Cały czas pracuje nad tym by powrócić do Ani z przeszłości - wesołej, otwartej do ludzi, lubiącej poznawać nowych ludzi, tworzyć z nimi rzeczy wielkie, spektakularne i znaczące, i szaleć.

Szaleć tak jak kiedyś - kiedy nielegalnie przechodziłam przez płot, tańczyłam i całowałam się w deszczu na środku ulicy, kiedy do przycisku na przejściu dla pieszych mówiłam - poproszę zielone ;), kiedy tworzyłam wystawy ze znajomymi, malowałam na plenerach obrazy malarskie,  ścigałam się samochodami po ulicach miast (uwaga, wtedy nie było radarów, a przepisy nie były tak zaostrzone i nawet prędkość była wyższa - szalone, piękne czasy :) ). Kiedy prowadziła samochód pełen ludzi, gdzie każdy robił coś głupiego Kiedy przemierzyłam nie jedno oberwanie chmury, śnieżyce, gradobicia i burze jadąc długą trasą. Kiedy sama zmieniałam koło w samochodzie. Kiedy ścigałam się po molo w Międzyzdrojach z grupą znajomych, a przegrany stawiał wszystkim piwo - to wcale nie taki krótki odcinek ;). 
Chce wrócić do Ani, która pierwsza wyciągała rękę do wyzwań, podejmowała się rzeczy niemożliwych, jeździła pod namioty i spała w 2 osobowym namiocie w 6 osób, robiła warkoczyki na całej głowie, karbowała włosy, przebierała się w różne dziwne stroje, wspinała się na ścianki i skały, latała szybowcem i małym samolotem, brała udział w ogromie konkursów, czy zwiedzała różne miasta w jeden dzień śpiąc w autokarze jadąc nocą do domu.
Do Ani, która tryskała energią :)


I mimo, że zniknęło to z mojego życia na kilka porządnych lat, to nadal to we mnie jest, o czym sami się jeszcze przekonacie :)

I jeżeli teraz ktoś z przeszłości nie zauważyłby mojej (szczególnie wewnętrznej) zmiany, to znaczy, że nigdy mnie dobrze nie znał, bo gdyby znał te zmiany by widział.

Niektóre znajomości rozpadają się samoistnie, w innych czas je rozdziela, ale wspomnienia i spotkania po latach pokazują, że w szacunku, wspomnieniach i odczuwaniu bratniej duszy nic się nie zmieniło. A z niektórych znajomości po prostu rezygnujemy sami.

Dla mnie najlepszymi znajomościami były znajomości z czasów liceum, gdzie mogłam przy tych ludziach być w pełni sobą, a otwartość na świat pozwalała mi wraz z nimi ten świat poznawać i tworzyć wspaniale wspomnienia. 


Później równie ciekawe znajomości poznałam dzięki istniejącemu kiedyś portalowi digart. Cudowne chwile przeżyłam z tymi ludźmi, ale "dorosłość" nas porozdzielała. Niektóre znajomości przetrwały dłużej, inne okazały się być nielojalne i zdradzieckie, ale ostatecznie kilka konfliktowych zachowań podzieliło Nasze - wtedy jeszcze silne - przyjaźnie.

Sama zrezygnowałam z jednej z nich, chociaż sądziłam, że przetrwa długie lata. 


Odeszłam bez słowa, bo zdałam sobie sprawę, że osoba, którą uznawałam za przyjaciółkę, po pierwsze nie dostrzega, że przechodzę najcięższe chwile w swoim życiu uznając mnie za osobę, która potrzebuje coacha żeby istnieć (bo przecież sama jestem taka beznadziejna, a moje problemy nie są wynikiem tego co mnie spotkało, tylko mojego nieradzenia sobie. Zupełnie mnie nie słyszała).
Kiedy weszła w nowy związek, mnie i kilka innych osób uznała za "gorszych" i stwierdziła, że musi z Nas zrezygnować (mimo, że wcześniej spędzała z Nami czas i nazywała przyjaciółmi, a jakoś Nasze cechy jej wcześniej nie przeszkadzały).

Zrezygnowałam z ważnej dla mnie wtedy przyjaźni, bo każde spotkanie ze mną przyjaciółka olewała, a raczej nie szanowała mnie w żadnym z nich - spóźniała się notorycznie, a ja musiałam czekać po 40 minut w kawiarniach czy stercząc w samochodzie pod jej blokiem. Kiedy już się spotkałyśmy nie było dla niej ważne, że się widzimy i możemy poszaleć jak kiedyś. Ważniejsze było zrobić zdjęcie jedzeniu, które kupiłyśmy i wrzucenie go na instagram. Postanowiła zostać blogerką, która będzie ekstra zarabiać poza etatem. Liczył się dla niej fejm i popularność, a nie Nasza przyjacielska relacja, która powinna być na dobre i na złe - a nie tylko na dobre. 
I mimo, że szkoda mi było i do tej pory jest tej znajomości, to zanim podjęłam decyzję o całkowitym odsunięciu się od niej, minęło trochę czasu. Obserwowałam jej zachowania, obserwowałam czy wszystko kręci się wokół jej nowej pasji, czy wreszcie zapyta - "Ania, widzę, że coś się dzieje nie tak. Jak Ci pomóc, kogo idziemy lać." (przynajmniej taka ona jaką znałam, tak by zareagowała). Ona tego nie wiedziała, że ją obserwowałam i tym samym po prostu dawałam jej szansę. Szanse, aby poprawiła swój brak szacunku do mnie i mojego czasu. Dawałam szanse na dostrzeżenie, że kiedy ja przechodzę przez prawdziwe piekło i potrzebowałabym, żeby mi pomogła - nie tylko tego nie widzi, ale dla niej liczą się tylko lajki obcych osób (które mam nadzieję dają jej teraz pełnię szczęścia tak jak chciała i miliony na koncie tak jak oczekiwała, a do tego szczerych, lojalnych i oddanych przyjaciół - jak my kiedyś). 


Dlatego kiedy teraz ona czy ktokolwiek z dawnych lat powiedziałby - ja ją znam, to możecie być pewni - nie, nie zna mnie. 
Zna tamtą mnie, która często nic nie mówiła jak jej nie odpowiadało. Po prostu odchodziła, bez prób przekonywania do siebie, czy prób zwrócenia uwagi, że życie mi się wali lub wręcz przeciwnie - że odnoszę sukcesy (moje małe, niewielkie dla mnie wtedy sukcesy, ale jednak sukcesy).

Skoro w tej chwili tych osób przy mnie nie ma i nie ma ich od kilku lat, to jak mogą mówić, że znają?

A jak chcą mnie poznać to może najpierw wypadałoby to zrobić? Od początku, teraz, w obecnej chwili. Posłuchać, zapytać, porozmawiać, zainteresować się. Szanować. Bo jak to się mówi - szanuj, bo stracisz lub  stracisz - jak nie będziesz szanować.

I kiedy myślę sobie o ludziach, którzy wracają do przeszłości uznając, że się nic nie zmieniło od tamtego czasu, albo o ludziach, którzy nagminnie wytykają błędy, czy brak umiejętności w jakiejś dziedzinie patrząc na życie sprzed czasami 10 czy 20 lat, to mam wrażenie, że Ci ludzie utknęli w tamtych czasach. Utknęli w czasach dzieciństwa i przez tyle lat nic nie zmienili w swoim własnym życiu. Gdyby zmienili, nie uznawaliby, że po długiej rozłące są w stanie o kimś powiedzieć - "znam ją". Nie, nie znają - znali kiedyś. 
Kiedy ktoś mnie pyta - znasz ją / jego - zawsze odpowiadam - kiedyś znałam, teraz nie wiem co u nich.

A jak to jest u Was? Słyszeliście kiedyś słowa - zmieniłaś/eś się? Słyszeliście słowa - ja ją/jego znam, mimo że osoba która je wypowiada widziała Was ostatni raz 10 lat temu? Co Wy uważacie na ten temat? Dajcie znać w komentarzu.

Komentarze