Co zrobić kiedy umiera ktoś bliski?


Już kilka razy podchodziłam do tego tematu, bo jest mi bardzo bliski, a wiele osób nie może sobie poradzić kiedy znika ze świata ktoś dla nich ważny, ale dzisiaj wypada 21 lat od śmierci mojego taty.

Kiedy zmarł miałam 13 lat i całe życie przed sobą. Życie, które wydawało się, że będzie jeszcze długo beztroskie i piękne.
Mój tato zmarł na zawał, z dnia na dzień. W wakacje.
Jedyne co pamiętam z tamtego dnia to piosenkę, która całe życie będzie mi się z nim kojarzyć, bo akurat własnie tego dnia, słyszałam ją w radiu przynajmniej z 6 razy.
Był to utwór Spice Girls "Viva Forever". Do tej pory kiedy ją słyszę, albo oczy zachodzą mi łzami, albo daje mi jakiś znak, przestrogę lub radość, które po niej następują.

I wiecie co? Przez 20 lat nosiłam w sobie "siłę". Nie mogłam się porządnie wypłakać. Płacz nie był tak potężny jakbym chciała, żeby zrzucić z siebie cały balast tego trudnego dnia, a raczej dnia, który przyciągał lata trudnych zdarzeń. Dopiero w ubiegłym roku, dokładnie w Dniu Wszystkich Świętych, kiedy pojechałam z moją mamą na cmentarz, wszystko we mnie pękło. Nie mogłam powstrzymać łez. Ryczałam, co tu dużo mówić. To nie był płacz, to była krwawiąca dusza, która ukryła ból przez 20 lat. Zdajecie sobie sprawę - 20 lat!

Po śmierci mojego taty zmarło jeszcze kilka osób, które były dla mnie ważne i kilka osób z mojego otoczenia. Śmierci zatem w moim życiu było bardzo wiele i wiem jedno - kto nie przeżył żadnej śmierci nie zrozumie jak to jest. Może mówić, że nie trzeba płakać, może mówić, że tej osobie jest po drugiej stronie lepiej, może mówić, że żałoba przejdzie.

Tak przejdzie. U jednych przechodzi po dwóch latach - jak po rozstaniu. U innych, np. dzieci - może nie przejść przez całe życie i wcale nie eksponować się ciągłą powagą czy chodzeniem w ubraniach żałobnych, na czarno. Może to dziecko dorastać, cieszyć się, poznawać życie, nowych ludzi, robić karierę (co jest bardzo częste - ucieczka w pracę, lub ucieczka w miłość w celu poszukiwania osób, które zastąpią rodzicielską miłość), ale jednego nie może - nie może wiedzieć jak to jest żyć inaczej, czyli kiedy rodzice żyją, kiedy dopingują, kiedy wspierają, kiedy pomagają, kiedy staną w obronie.

W mojej obronie nikt nigdy nie stanął, chociaż tak wiele sytuacji w moim życiu była taka, że żyjący ojciec by zareagował od razu. Moja mama miała inne sprawy na głowie - utrzymanie siebie, mnie i siostry, wszystkie kwestie papierkowe, sądy nie sądy i mnóstwo codziennych problemów. Nie miała ani czasu ani ochoty zajmować się jeszcze moimi problemami. Musiałam radzić sobie z nimi sama i tego nauczyło mnie życie - radzenia sobie, jak bardzo by źle nie było, jak bardzo dosyć życia bym nie miała.

I co bym powiedziała innym, którzy są w takiej sytuacji?

  • Po pierwsze przeżyj to na swój sposób.
  • Po drugie pogódź się z tym, że odejdą od Ciebie wszyscy ludzie (ludzie uciekają od problemów innych, nigdy Ci nie pomogą, szczególnie kiedy jesteś w żałobie lub po traumie, ale nie martw się, odczekaj, a pojawią się wartościowsi)
  • Daj sobie czas. Nie wymuszaj na sobie radości, skoro nie chce Ci się cieszyć, tylko dlatego, że ktoś tego od Ciebie oczekuje. Jeżeli nie rozumie - to nie jest osoba, która zostanie w Twoim życiu na dłużej.
  • Przygotuj się na masę problemów (szczególnie jeżeli ktoś z Twoich bliskich zmarł nagle). Pojawią się spadki bez testamentu, a z nimi związane sądy. Pojawią się banki, które nie będą mogły pojąć, że danej osoby nie ma już na tym świecie. Pojawią się ludzie, którzy będą chcieli jawnie "rozkraść" majątek bliskiej Ci osoby. Będą mówić, że odkupią samochód. Będą mówić, że odkupią garaż. Będą sugerować zmianę mieszkania na mniejsze, bo przecież rodzina się zmniejszyła. Będą mówić nawet, że przyjmą ubrania po zmarłym, bo przecież już nie są potrzebne. I masę tego typu rzeczy może się wydarzyć (chociaż życzę wszystkim będącym w żałobie, aby nie musieli nigdy tego słyszeć). 
  • Będą wytykać wady zmarłej osoby, będą także wspominać i mówić o zaletach.
  • I najważniejsze - nigdy nie zapytają czy pomóc, a jak zapytają - to nie pomogą.
  • Nigdy nie pomogą z własnej inicjatywy.
  • Nigdy nie zaproponują wsparcia.
  • A przez to, że świat się zatrzyma, będzie ciemny, czarny, z toną problemów, bez wsparcia, najbardziej będzie potrzeba jednej osoby, której ja nie miałam - psychologa.  Psychologa, któremu będzie można powiedzieć to wszystko, o czym się milczy, bo nie ma się komu wygadać, u którego będzie można się porządnie wypłakać, bo wśród bliskich nie chce się pogarszać sytuacji i pokazywać, że sobie z tym nie radzimy.
  • I kiedy ja mogłabym coś jeszcze dodać, to powiedziałabym - wyjechać! Na tydzień, dwa, miesiąc, rok, z dala od środowiska i ludzi, którzy okażą się bez serca, bez empatii i bez zrozumienia. Wtedy, mając 13 lat, nie mogłam samodzielnie tego zrobić, chociaż i tak z moją mamą wyjechałyśmy na tydzień, ale patrząc na moje wszystkie kolejne życiowe trudne doświadczenia wiem jedno - wyjazd jest najlepszym lekarstwem na wszystko. Po tym czasie powrót jest zupełnie inny, aż człowiek sam nie spodziewa się jak inaczej już patrzy na wcześniejsze środowisko. Jak błahe i nieważne się ono staje. Jak tracą na znaczeniu.


Czy będzie łatwo - nie będzie. To będzie szkoła życia jakiej nigdy byście sami nie wybrali, jednak ta szkoła życia spowoduje, że w życiu już niczego nie będziecie się bać, nic nie będzie dla Was ryzykiem, zmiany okażą się czymś wspaniałym.

Kiedy dzisiaj, po 21 latach od śmierci mojego taty, przeanalizowałabym każdy rok, tak tylko 3 lata w moim życiu przez ten czas zagościło szczęście, poczucie bezpieczeństwa i wewnętrzny spokój. 
Reszta lat była tak stale trudna, że ciężko powiedzieć o przewlekłym szczęściu. Ale ta reszta lat tak bardzo mnie zmieniła i ukształtowała, że z każdym miesiącem widzę jak wiele przeżyłam i jak za każdym razem stanęłam na nogi.


Dlaczego się nie poddałam? 
Sama nie wiem, miałam ku temu mnóstwo okazji, żeby zejść na złą drogę - picia, palenia, narkotyków, a mimo to nigdy nie ciągnęło mnie do używek. Poza papierosami (które spróbowałam w wieku 6 lat - ale to inna historia), alkohol pije sporadycznie, a narkotyków nie próbowałam wcale i chciałabym, aby tak zostało. Życie po śmierci bliskiej osoby i tak jest jak kołowrotek, narkotyki do tego nie są potrzebne, a znieczulanie się nic nie da.
I mimo, że nie wiem dlaczego się nie poddałam, bo dwukrotnie miałam myśli samobójcze i przeszłam porządną depresje w tym czasie 20 lat, tak po każdej takiej chwili, budziłam się jak z letargu z większą energią i czystym umysłem. Jakbym 3-krotnie naradzała się na nowo.

Kiedy teraz widzę, że komuś w wieku 13 lat i w latach pokrewnych umiera rodzic, to pierwsza moja myśl jest taka, że kiedyś w życiu chciałbym dojść do takiego momentu, aby to właśnie takim osobom w życiu pomóc, bo doskonale wiem jak wtedy jest. Chciałabym, żeby wiedziały, że na mnie mogą liczyć, aby się nie poddały w tych najcięższych chwilach. Mimo, że te uczucia dotyczą także dorosłych, to dorosły patrzy na życie już z nieco innej perspektywy, ale kiedy się dopiero dorasta - łamie się cały świat i bardzo ciężko jest to unieść.

Może ktoś z Was jest teraz w takiej sytuacji? Jeżeli tak, pod tym postem śmiało możecie wyrzucić z siebie wszystko co Was boli, co przeżywacie, co doświadczacie. 

Komentarze