Nietypowego nie tylko dlatego, że nie każdy w życiu doświadczy czegoś podobnego. Nie tylko dlatego, że akurat wydarzyło się w takiej a nie innej dacie dla mnie szczególnej, ale także dlatego, że je znalazłam, bo zasugerowałam się światłem.
O co chodzi i jak to wszystko przebiegało.
Był piątek wieczór i jak codziennie wyszłam z Florką na spacer. Nie byłyśmy w tym czasie w Warszawie, a w Szczecinie i zawsze chodzimy jak tu przyjedziemy jedną trasą, bo jest zarówno oświetlona jak i dużo psiarzy w tym miejscu spaceruje. Akurat tego dnia, o tej godzinie, nie było ich tu wcale, co mnie samą zaskoczyło.
Trasa to długi chodnik, po którego jednej stronie znajduje się pas zieleni z krzakami jeżyn. W dwóch miejscach na tej trasie ustawione są także podświetlone bilbordy.
Zawsze z Florką chodzę tym chodnikiem aż do takiej niewielkiej polanki - za jednym z tych bilbordów - i tym razem było tak samo.
Wychodząc z domu powiedziałam do swojej mamy - "Nie biorę telefonu", bo uznałam, że potrzebuje pauzy od elektryczności jakiejkolwiek.
Mijając bilbord, Florka zwróciła uwagę na torbę w krzakach, ale ja uznałam, że albo to śmieć (w końcu tyle śmieci po świecie lata luzem), albo ktoś tam siedzi w tych krzakach. Weszłyśmy na łączkę - polankę, ale Florka była cały czas zwrócona w stronę tych krzaków z torbą, położyła się i nie odwracała od tej strony oczu. Nagle jakby mnie tam celowo nakierowało i zobaczyłam strugę światła. Od razu pomyślałam - ktoś tam jednak jest. Ale co najdziwniejsze, to światło jest tam codziennie, a ja zobaczyłam jakby ktoś machał latarką i dawał znaki - do tej pory nie wiem jak to wyjaśnić, bo wiatru nie było wcale.
Wychodząc z łąki ponownie spojrzałam w ten punkt. Torba leży, bez ruchu. Nikogo nie ma. Florka patrzy. W końcu mówię do niej: "No chodź, zobaczysz, że nic tam nie ma". Podchodzimy i... własnym oczom nie wierzę - pieski! Maleńkie! W tej torbie! Żyją! Ile ich jest - nie wiem, bo jestem w szoku.
Torba z rodzaju tych dużych kupowanych w marketach, z takiego grubego materiału.
Najpierw zaczęłam się rozglądać czy ktoś mnie obserwuje, albo przechodzi, ale nikogo nie zauważyłam. Florka zaczęła się cieszyć, więc wzięłam torbę w rękę i tym długim chodnikiem niosłam je w jednej ręce do domu.
Spały, ale ciężko spać, jak jeden leży na drugim, a ponadto niesienie ich w jednej ręce w tej torbie to też było zadanie. Razem łącznie były dosyć ciężkie, bo ręka mi się męczyła i od czasu do czasu robiłam przystanek.
Jak robiłam przystanek, Florka z radością skakała na mnie, że chce na ręce. Jakby cieszyła się, że zabieramy je ze sobą :) Rozbawiała mnie tym samym bardzo.
Kiedy przyniosłam je w tej torbie do domu, postawiłam na podłodze i wyciągnęłam z torby, moim oczom ukazały się maleństwa, jak kropla wody przypominające małą Florkę 3 lata temu. Zakładam zatem, że będą nie większe niż ona, a może nawet mniejsze. Oczywiście Florka, która nadal jest jak dziecko i dopiero jak ktoś ją pozna to wie, że nie tylko ma jeszcze duszę dziecka, ale naprawdę jak dziecko się zachowuje, sama nie wiedziała jak ma do tych szczeniaków podejść. Obserwowała je z oddali, od czasu do czasu podchodząc i wąchając, ale tak naprawdę powąchała je dopiero jak zasnęły. Nie ma ona czegoś takiego jak instynkt macierzyński :) Mój pierwszy pies, kiedy odkrył kiedyś małe porzucone przez kotkę kociaki, to od razu był gotowy je zaadoptować i się nimi zaopiekować, a Florka - młoda, niekumata, tylko je obserwowała z uwagą, nie chcąc robić im krzywdy :) Zabawnie to wyglądało.
I powiem Wam, że ja osobiście, zatrzymałabym je wszystkie i z Florką by się wychowały i dorosły. Ale po pierwsze przez to, że nie mam swojego mieszkania i ciągle jestem na wynajmie, który wręcz jest ogromnie utrudniony kiedy chce się wynająć mieszkanie z psem (a co dopiero gdybym miała wynająć mieszkanie z 3 letnią Florką i 4-ma kilkumiesięcznymi szczeniakami, przecież by mi Ci właściciele głowę urwali, bo tak skaczą nad tymi swoimi nieruchomościami, że nawet swobody życia nie dają), to w dodatku znalezienie ich poza miastem, w którym teraz mieszkamy i brakiem samochodu, byłoby ogromnym wyzwaniem w kwestii przewiezienia całego mojego zwierzyńca z miasta do miasta aż o 600km. Nie wyobrażam sobie podróży pociągiem z taką gromadką i jeszcze walizką i to w pojedynkę.
Gdyby nie miejsce, w którym teraz jestem, a raczej nie samo miejsce, a brak swojego miejsca na ziemi i domu na własność, to te cudowne istoty nie byłyby dalej zostawione na pastwę losu i miałyby pewność, że już znalazły dom - u mnie.
Kiedy jednak szukałam w internecie informacji, co zrobić jeżeli odnajdzie się porzucone szczeniaki czy zwierzaki, w pierwszej kolejności należy udokumentować miejsce zdarzenia (jeżeli zwierzak został porzucony w złym stanie czy warunkach) - na szczęście one wyglądały na bardzo zadbane i raczej ratowane z opresji poprzez porzucenie - i zadzwonić po straż miejską. W związku z tym, że jak przyjeżdżam jeszcze coś pozałatwiać do Szczecina, to zatrzymuje się u mojej mamy, ona zadzwoniła na straż miejską. Straż zapytała, czy może przekazać jej numer telefonu do osoby, która powie co dalej, i zaraz ktoś się będzie kontaktował. Nie minęło 5 minut i zadzwoniła Pani z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami (TOZ). Panie, po nieco ponad pół godziny przyjechały po szczeniaki, które już zdążyły poznać mieszkanie, poczuć się w nim bezpiecznie i zasnąć w uścisku i przytuleniu.
Niestety musiałam je obudzić. Nie chciałam wynosić je znowu w tej torbie, więc wiedziałam, że mam u mojej mamy karton, który miałam wysłać jako paczkę. Karton przeznaczyłam na szczeniaki, dodałyśmy jeszcze czerwony ręcznik na szczęście, aby nikt ich nie zauroczył i pojechały w daleki świat.
Przez cały tydzień od tego zdarzenia nie mogłam przestać o nich myśleć. Do tej pory serce mi się cieszy na samą myśl, ale przez to, że nie wiem co się dalej z nimi dzieje, ciągle się o nie martwię. Nieustannie jestem z nimi myślami, bo czuje się za nie odpowiedzialna. Wierzę w znaki i skoro to ja miałam je znaleźć i to ja miałam je uratować, to także chciałabym wiedzieć, że wszystko jest z nimi ok, że przeżyły, że są zdrowe, że będą szukać nowych domów, a może już takie znalazły.
Więc podsumowując co zrobić jak się znajdzie porzucone szczeniaki?
- udokumentować zdjęciem miejsce zdarzenia (nigdy nie wiadomo czy się nie przyda)
- zadzwonić po straż miejską od razu z miejsca lub zabrać je do domu, jak ja, i zadzwonić z domu, albo znaleźć kontakt do towarzystwa opieki ze zwierzętami i wszystkiego się przez telefon dowiedzie co i jak zrobić (czasami szczeniaczki mogą być za małe i mogą potrzebować jeszcze witamin czy leczenia, więc kiedy nie możemy się nimi zająć, a widzimy że są za małe, warto dowiedzieć się co robić - my dowiedziałyśmy się, żeby nie podawać im dowolnego jedzenia, bo mogą nie móc jeszcze go jeść)
- po zabraniu do domu, a nawet w miejscu, gdzie się je znajdzie, jak najszybciej zapewnić im ciepło. Jeżeli długo były na zewnątrz bez mamy i się ochłodziły, mogą wpaść w hipotermię. Trzeba je ogrzać.
- szczeniaczki w pierwszej kolejności po zabraniu przez TOZ będą przechodzić 2 tygodniową kwarantanne. Będą wtedy najprawdopodobniej doprowadzane do stanu kiedy będą mogły znaleźć swój dom, będą odpowiednio dokarmione i wyleczone jeżeli będzie taka potrzeba. W przypadku kiedy znajdzie się porzuconego starszego pieska, też przechodzą one taką kwarantanne. Po pierwsze dlatego, że przez okres tych dwóch tygodni może odezwać się właściciel, bo piesek np. zaginął, albo również będzie potrzebował regeneracji.
- jeżeli macie możliwość i chęci - to nie dzwonić a zaopiekować się nimi i stworzyć im dom :) (co bardzo, bardzo bym chciała, a tak mi żal, że nie mogę. Pokochałam je w sekundę ;( )
To najważniejsze kroki, chociaż zapewne jest ich więcej, to to zdarzenie uświadomiło mi jak mało informacji jest na ten temat.
Gdyby była informacja w internecie co zrobić, kiedy nie można zwierzaków zatrzymać, i zamiast porzucać, byłoby wiadomo co z nimi zrobić - byłoby mniej porzuceń albo nie byłoby ich wcale, a wiadomo, że takie porzucenie nie zawsze skończy się dobrze.
Gdyby była informacja co zrobić, kiedy zwierzaki się odnajdzie - nikt nie bałby się pomagać i nie przechodziłby obojętnie kiedy takie bezbronne zwierzaki znajdzie. Pamiętajcie, że każdy szczeniak, kociak, czy małe dziecko, jak pojawia się w domu to znak, że przyniesie coś dobrego - nową pracę, dom, albo coś czego się nie spodziewamy. To się sprawdza - wiem, przerobiłam :) I tak o maleństwach pomyślałam i tym razem. Skoro przyniosłam je do domu, coś dobrego do tego domu przyniosą. Nie bójcie się pomagać. Szczeniaki sobie same bez matki i pomocy ludzi nie poradzą.
Szczeniaki pokochałam od razu i cały czas jestem z nimi sercem. Dały mi jednak także pomysł, który zrealizuje, bo pokazały mi, czego w Polsce brakuje w tej kwestii, a na co nikt jeszcze nie wpadł.
Popularne są sklepy z ubraniami, popularne są karmy i gadżety, ale jak się okazuje, inne kwestie wcale nie są już takie oczywiste. Zabieram się zatem do działania i mam nadzieję, że w przyszłym roku pokażę Wam wszystkie efekty moich działań. A na blogu pojawi się także wpis co zrobić kiedy na Naszej drodze pojawia się inny zwierzak do uratowania, bo ja zdążyłam już za swojego życia pomóc - gołębiom, królikowi, kociakom, jeżykom, jeżom i psom. Nie potrafię przejść obojętnie kiedy potrzebują mojej pomocy.
Może ktoś z Was też kiedyś znalazł porzuconego zwierzaka? Jak tak, opiszcie co w takiej sytuacji zrobiliście, czy zwierzak został z Wami czy też poszedł w świat szukając swojego domu?
Wasze historie pod tym wpisem na pewno też okażą się pomocne - zarówno dla tych którzy pomagają, ale i tych którzy są zmuszeni porzucić. Sytuacje w życiu są różne. Ja osoby, która je porzuciła nie oceniam, bo mam wrażenie, że sama je uratowała, ale nie bardzo wiedziała co z nimi zrobić.
Komentarze
Prześlij komentarz